Najgorszy tomik na świecie
zawsze jest wyjście
jeśli zamknięte drzwi
to otwarte okno
tak mówią
jak dobrze jest mieszkać
dziesięć pięter w dół
(październik 2015)
głód miłości
zbłąkana w dziczy płytkich oddechów
i myślowych wymiocin
łowię smutne spojrzenia
złaknione uwagi
pożółkłe piernikowe miasto
nęci jałowe serce
na bezustannym głodzie miłości
(czerwiec 2018)
Szesnaście słów wypowiedzianych nożem
raz za razem wbijasz je
w ciało kruche
nieodporne
nie chcę słuchać
że już może jest ze mną lepiej
że już cię nie potrzebuję
że to już koniec
nie przyjmuję
twoich dobrych wiadomości
wiedz
że ze mną wszystko jest źle
(wrzesień 2018)
Anhedonia
Smutek rodzi się z myśli,
tylko pustki potrzebuje by być.
On i ja.
Współistniejemy w milczeniu.
W piątek wieczorem, zapytałam go cicho
do jakiej krainy trafiają samobójcy
— nie potrafił odpowiedzieć.
Boję się o nas.
Możemy nie przetrwać naszego świata.
(październik 2018)
wybrałam na wieki nie chcieć się śmiać
nie chcę więcej prawd
tych ze szczerych głębin
gdzie dusza dom ma
nie chcę już nic wiedzieć
kto i po co jest
w błędzie
upewniać siebie
że nie poczuję –
bo nie chcę
trzeba uważnić prawdę
podlejszą niż pierwsza myśl tuż przed świtem
że ten świat nie jest już dla mnie
(grudzień 2018)
dystymia
wdech i wydech
— przeponowo dryfuje na granicy rozpadu
trzyma kurczowo w objęciach
podarte kawałki przeszłości
wdech
— wypływa na powierzchnię
w południe zwykłego wtorku
dociera do brzegu zaraz za sumieniem
wydech
ostrożnie stawia pierwszy krok
na zimnej podłodze
próbuje chyba gdzieś pójść
chyba do siebie dojść
wzrokiem błądzi do lustra
wykrzywione w grymasie usta drżą
— wdech
niekompatybilne do całej reszty
policzki podbródek oczy wszystko
— puchnie depresją
przerażona sobą wypuszcza z płuc niepokój
znów nadchodzi
może zdąży dotrzeć do łóżka
nie – nie zdąży
popsuło się ciało
upadło – rozstrojone i pogruchotane
wyje i się trzęsie
wdech
wdech
wydech
(grudzień 2018)
a na imię miała depresja
chaos w półszepcie zagłuszam
i w pół jeszcze w nim jestem
napięta jak struna na wyczerpaniu
no bo przecież miało być dobrze
no bo już miało się chcieć
— a nie chce
znów jestem w połowie
do ciebie
i do siebie jakoś tak dalej niż zwykle
i do niego — sennego
do włosa jednego słabego
złotej Roszpunki — co przy oknie czeka
jestem w połowie
i to bardziej w tej drugiej
ja senna
w chaosie
w półszepcie
znów leży obok mnie
nuci do ucha — najwyższy czas
i w pół oddechu milknę
w półśnie odpływam
w czerwieni oczu i przedramion
— w połowie — spokój na nowo odkrywam
a na nią
już nie mam słów
(styczeń 2019)
brakujący kawałek
znów ze mną jest
ćpam ją do zrzygania
(czerwienią)
a wiem że nie wolno
tak jak; „nie wolno płakać”
— mama mówiła
więc
urodziłam się chyba z zepsutymi płucami
bo wciąż to czuję
wiele razy w ciągu minuty
rozpierdala mi to głowę od środka
no a potem — „czego znowu ryczysz?”
— no nie wiem
chyba mi nie wolno
nie chcieć żyć
(luty 2019)
luty dwa tysiące dziewiętnastego
w ogóle nie czuję nic
znów do mnie zawitała
u progu nocy
podeszła do okna zasunąć rolety
— jaśnie złota melancholia
objęła ramieniem milcząco
i zaprosiła do łóżka na smutne pieszczoty
(luty 2019)
Dlatego, bo tak.
Z beznadziejności wychodzę o świcie,
by kolejnym zaprzeczeniem się zachłysnąć.
Rezygnuję z kawy i z patrzenia w lustro,
nie witam się z uśmiechem.
Z bólem idę siku,
bo wolałabym umrzeć w przepoconej pościeli,
w której marznę z minuty na godzinę,
całymi tygodniami.
Zalewam się w trupa goryczą,
po to, by później z kacem patrzeć mu w oczy
i wstydzić się, że tak można. Że w ogóle ja tak mogę.
Że mi nie głupio, że nie wstyd, że nie rozumiem, że to bez sensu.
To znaczy on nie rozumie.
Ja tylko chcę ulgi. Obojętnie skąd.
Czy ze krwi, z wina, czy z muzyki.
To bez znaczenia — chcę przestać czuć.
To wszystko.
(maj 2019)
Kompensuję sobie ciebie
w nadmiarze,
choć o tym nie wiesz.
Nie dane mi było być w tobie.
No, poza łonem może.
A w środku, to różne rzeczy miałaś.
Gulasz, ślepego śledzia, wódę, gówno.
Wierciłam ci dziurę w brzuchu,
potem lizałam rany jak wierna suka nieznanej maści.
Lojalna towarzyszka,
w nieudanych próbach kochania.
Mnie i ciebie.
Obie rumiane, podliczając straty
zanurzamy się w cudzą nieobecność.
(Czerwiec 2019)
Anomia, moja.
W epizodzie nic nie ma znaczenia.
Ludzie się śmieją. Rozwijają maszty, skrzydła, zdania.
Nie rozumiem co z ich ust wychodzi. Dyslalia
weekendowa tłumu toruńskiej starówki, alalia
niepojętej kolejnej nocy. Same gesty, braki
serotoniny we łbie. Ja nie rozumiem. Ja nie wiem.
Po co się żyje. Po co zawiera się
instytucje, planuje wydanie książki
i pracę w zawodzie, którego się nie ma. Ja nie wiem
po co tak pędzić, się rozwijać, bo tak wszyscy. Potykać się, błądzić. Przecież i tak wszyscy umrzemy. Ja już mam w dupie rozmowy, słabości, niechęć do ciebie, do siebie. To, jak mnie widzisz. Widzę – że nie masz odwagi dotknąć miejsca, w którym skończył się dla mnie świat. Nie chcesz już wypełniać mnie, leżącej na łóżku od przedwczoraj, w spodniach z dziurawym krokiem, w bluzce pachnącej niebieskim Persilem, z kieliszkiem wina z owoców czarnego bzu. Powinnam się umyć, przestać udawać, że wciąż jest w porządku, że nic się nie dzieje, że odliczam z ciekawości czterdzieści pięć tramadoli, dwadzieścia sześć ketonali
i sto czterdzieści osiem fluoksetyny.
Zapytaj jeśli chcesz: „po co?”
Ja się zastanowię nad odpowiedzią – no bo jak bardzo można nie chcieć siebie…
Może odpowiem wymijająco:
„usilnie szukam wymówek by zostać, daj mi jakieś”.
(czerwiec 2019)
ostatnie 50 minut
porobiło się nieznośnie gorąco. błądzę po obrazach szukając wytchnienia. flegmatycznym wzruszeniem duszę siebie i ciebie cicho. skończymy się z dramatem na policzkach, ustach i na brodzie. ty będziesz sobie żyć bez przypadkowych spotkań. ja, jak już wstanę, może też. bo w czwartek, o dwunastej w południe, jak tylko zejdę w dół, schodami z niebieską poręczą, umrę. może nawet się potkniesz o mnie. może zrobi ci się źle. chciałabym, byś posmutniała na ten widok. może nawet dotknęła go trochę, pogłaskała mu włosy i zaciągnęła do domu, gdzie w kocu wrzosowym otuli się snem.
(lipiec 2019)
Do dna
Nigdy nie wiem czy mnie rozumiesz
czy w domyśle najgłębszym lukrem dokarmiasz.
Mówisz kocham. Jestem. Do końca będę.
Mdłe dowartościowanie, bo żeś mnie wybrał,
jak ja sama siebie nie chcę.
Co jeśli starczy mi chęci do końca tej lampki?
Może do dna butelki.
Co jeśli już mi się nie chce,
że się rozmyślę jak obok będziesz
może już snem ślepym rozmyty?
Co jeśli już tylko posypią się kwiaty
i ziemia gorąca,
i tyle?
(lipiec 2019)
Strach
Jest jak rozdarcie w bezdusznym bezkresie –
nie odnajdziesz ukojenia, choćbyś bardzo chciała.
Boli samo pragnienie, że nie możesz przestać.
Zasysa cię tak bardzo, że zapominasz, że możesz,
że umiesz, i że mogłabyś móc, że mogłabyś wierzyć.
W siebie. W samotność, którą przecież lubisz, czasami.
Nie wiesz jak to się skończy. Z wyczerpania poddajesz się,
chwili, padasz wyczerpana w kolejny bezkres i czekasz na to,
co zwykle jest potem.
Nie myśl, że już ci lepiej.
To tylko chwila, do następnej myśli.
Do płytkiego oddechu.
Do braku tchu przy próbie przestania.
Do następnego rozdarcia. Do huku w odpowiedzi.
Do kolejnego podmuchu niewiary. Niemocy. Do tego co potem.
Jak długo wytrzymasz? Myślisz. Czy w ogóle warto?
Nim sama się przekonasz, popatrz na mnie chwilę.
(lipiec 2019)
Wenlafaksyna
Chcę zapamiętać stan sprzed, gdy już będzie po.
Gdy jeszcze raz spróbuję rozstać się z sobą.
Gdy muzyka porusza najdalsze zakątki płuc,
gdy jeszcze piszę i wwiercam się w siebie.
Nad ranem, zanim pojedziemy na ryby,
zaufajmy mi.
Ja już się nie boję jednostronnego dopingu.
Nie potnę się, nie oparzę, nie będę chciała się zabić.
Od jutra wszystko będzie dobrze,
(lipiec 2019)
No i jest
idzie
i nawet się nie skrada.
patrzy w oczy, z odległości rzutu kaczek.
czekam, jak na starą przyjaciółkę.
opowiem co straciła, zdradzę co po głowie chodzi.
że tęskniłam.
że nie było za kim.
że się cieszę,
że wróciła.
że da powód.
(październik 2019)
Przestań już
Nieważne czy już wiesz czego chcesz i jak.
Nieważne za ile, do kiedy, po co, do kogo, o co, na co i za co.
Uspokój myśl, niech ucichnie twój głos.
I wszystko inne też.
Bez przyglądania się sobie zamilcz na moment.
(grudzień 2019)
Nawrót
Stałaś się jałowym polem, na którym miał kiełkować symbol nowego.
Wracasz niespodziewanie jak zima w majowy poranek.
W obrazie niejasnym usuwasz mnie w sobie,
gdy inną w nim twarz miewasz.
Zamarzasz mi w myślach.
Jesteś wodą cieknącą z kranu, znudzoną piosenką,
refrenem w ustach grabarza.
Jesteś bólem zęba, myślą powracającą z księżycem.
Nie mogę się ciebie pozbyć,
wisisz na haku pod mostkiem.
Ty nie bywasz.
Ty jesteś – wciąż na końcu języka.
I mdły masz smak.
Nie chcę cię czuć, pamiętać twojego zapachu –
tego z połowy lipca.
Nie chcę widywać cię w cudzych kronikach,
czytać o tobie, dusić się w tobie.
Słuchać w głowie twoich rad na ciebie.
Czuć twoich ramion zaciskających moje, w ostatnim geście życzliwości.
Zepsułaś się we mnie, wtopiłaś się w skórę – boli ta obecność.
Boli, bo nie chciałaś tu być,
a jesteś.
Użytkownik Facebooka
(luty 2020)
Trzecia wiosna
Myśli lewitują od prysznica do łóżka,
Nie wiem co ze sobą zrobić.
Nie czuję siebie – dotykam tego ciała,
głaszczę je, szczypię,
tnę pod pachą i nic. Jakby nie ja.
Wciąż rwie w miejscu gdzie byłaś ze mną.
Widziałaś, jak nie mogłam mówić. Z bólu.
Zapewniałaś – że przejdzie, że minie,
że może to najtrudniejsze, ale że tak musi być.
Dziś trzecia wiosna zakwitła,
I nic się nie zmieniło.
(maj 2022)
Rodzinne zjazdy
Gdy nikogo nie ma, łatwiej jest robić złe rzeczy.
Nikt nie patrzy, gdy leży kołdra,
a pod nią cztery dłonie czy sześć.
I nie wiadomo co dziś z tym zrobić,
bo trochę z tej nocy zostało.
Jakiś rodzaj fetyszu ofiary –
leży się sztywno i udaje,
że rozkładanie nóg jest przyjemne.
Tymczasem lekko odwracasz twarz,
rozluźniasz mięśnie, by mniej bolało
i myślisz o tym, kiedy się ta bliskość,
potrzebna w związku, skończy.
Potem zajmujesz się już tylko uciekaniem.
(czerwiec 2022)
Wracanie
trzy lata i trochę temu do zobaczenia mówiłaś
że wszystkiego dobrego życzysz
że się przytulić musisz
a potem poszłaś dalej
i zostawiłaś
ja zostałam
w miejscu
zablokowana truchłem miłości
jak można tak żyć
w teraźniejszości przeszłość i przyszłość śnić
z odrętwieniem czekać na to co się nie wydarzy
z marzeniem które się nie spełni
z życzeniem które niepotrzebnie życzę
z nadzieją której już nie ma
trzeba tylko tak żyć żeby wystarczyło
bo musi wystarczyć
żeby się trwało
bo i tak już się trwa
(czerwiec 2022)
Dopasowanie
Zacznij wodzić po mnie palcem – zrozumiem, że chcesz.
Ciałem ciebie najpierw wykarmię,
choć sama też głodna jestem.
Wrażeń. Doznań. Wielkich rzeczy.
Przekształcam się.
By dopasować się w tobie, do ciebie, do nas, na zawsze,
z przysięgą na prawym serdecznym, spuchniętym.
Ty też pasujesz.
Wypełniona tobą, przyszłością, życiem, może nadzieją,
zapachem jutra i tego co żałośnie zwiastuje, że znów się udało,
chociaż się nie chce.
Nic się nie zmienia i wszystko się zmienia.
Jestem więc żyję jeszcze
(czerwiec 2022)
To nie czas na miłość
Jeszcze rano pisałam coś o ustach,
że dawno żadnych nie pragnęłam tak jak jej.
Przez bagno tego dnia, dowlokłam się do końca.
I myślę nad ostatnimi słowami jakie mam napisać.
Żegnaj? Dziękuję? Zostań?
Czemu mnie nie chcesz?
Co się mówi na koniec?
Może to miało nie wyjść?
Może wszystko za wcześnie, za szybko, nie w czasie.
Może obie byłyśmy niegotowe.
Nawet nie wiedziałam, że mogę być,
a już nie mam na co.
(listopad 2022)
Za jej śladami
Zawiłości miłości krótkiej, nienarodzonej, a już umarłej.
Zostawiła tylko ślad po kociołku,
na stole, koło którego przechodzę z nadzieją, że przypomnę sobie jej troskę w głosie.
Zostawiła tylko zapach papierosa w samochodzie.
Nie otwieram drzwi, bo wyleci, a wraz z nim wspomnienie po jej spojrzeniu mówiącym, że mnie chce.
Zostawiła tylko echo na korytarzu, którym codziennie przechodzę.
Ledwo pamiętam jak mnie przytuliła.
Nie zapamiętałam gdzie leżała jej ręka i jak mocno mnie ściskała.
Miał być przecież kolejny raz.
Nie pamiętam zapachu jaki mogłabym wspominać.
Nie pamiętam jej ostatniego zdania, jakie wypowiedziała.
Miały być przecież kolejne.
Nie pamiętam niczego, poza jej oczami, w których jak w lustrze mogłam się przejrzeć.
I przy niej tego chciałam.
Ale ona puściła. Odpuściła. Bo tak rozsądniej.
A ja wciąż trzymam. Nierozsądnie.
(28 listopada 2022)
Powrót czarnej
W czarnej szacie leżę na zimnym materacu.
Czerwień mi się śni. I to, jak zmywałaś makijaż nad zlewem z idealnych policzków i mówiłaś o zakochaniu się, a ja, że może się przydarzyć każdemu. Nawet nam. I było mi w tym śnie dobrze. Jeszcze nie wiedziałam, że nie potrwa długo. Jeszcze byłam szczęśliwa w tej obcej bajce. I ty też byłaś.
A teraz leżę w czarnej szacie na zimnym materacu i boję się wysłać przypadkowego smsa, żebyś znów była wyżej od innych. Bo spadasz mi.
Chciałabym powiedzieć ci ile mi zabrałaś, ale pewnie wiesz lepiej. Nikt inny nie zna ciebie bardziej niż ty. To wszystko było dobre. Spina mi się kark z bólu, bo już nie jest. Żołądek ściska się ze strachu, bo już nigdy nie będzie. Oczy pod powiekami bolą od smutku, bo mogło być.
W czarnej szacie leżę na zimnym materacu. I czerwień mi się śni. Na jawie. I złoszczę się na siebie, bo z jakiegoś powodu na koniec i tak się mnie nie chce. W żadnym wypadku i w każdym przypadku.
(listopad 2022)