Piąta pora roku
Wyimaginowana
leżę pod kołdrą
przy uchylonym oknie
zaciskam powieki
by nie widzieć wierzby płaczącej
światło księżyca
wbija się do pokoju
gwiazdy jasną poświatą
witają nadchodzącą noc
wyimaginowana
w tej rzeczywistości
staram się zająć snem
chwilą inną od tej która nastała
myśli toną w rzece wspomnień
potok słów sprzed lat
burzy się i zalewa
tworząc powódź refleksji
gdzieś poza zasięgiem światła
mucha przysiadła na parapecie
czuję jak nasłuchuje moich myśli
a potem się z nich śmieje
wyimaginowana w tym świecie
zanurzyłam twarz w niespokojnych snach
tam przysiadłam pod wierzbą
i razem z muchą szydzę z głupich myśli
(internat, 2007)
Głupie
szkicowany pokoik
haftowany dywan i przepalona żarówka
a w radiu mówią że będzie burza
przed nią białe latawce na oszklonym niebie jak ze snu
wysyłają kartki z papieru ozdobione w słowa
alfabetu nowego zimowego
i oczy te świetliki jasne ciepłe głębiny
ani taflą wody ani wiatrem
tylko piaskiem pustynnym
lekko pieszczone
i głos ten miękki czysty
w białej chmurze i z innymi obłokami
między gwiazdami
echem płynie po ścianach wszechświata
i ten dotyk ciepły delikatny
przy kubku kakao
mieszanego nożem albo uczuciami nieznanymi
między nami może
bo pokój teraz haftowany i żarówka i dywan
i w radiu mówią że burza
że zima gdy okno i gwiazdy i ja i ty
próbujesz zrozumieć
że wszystko niejasne pomieszane próżne banalne
ale że burza w środku zimy
głupie
(w czerwonym pokoju, 2007)
Jesteś po tamtej stronie
pokój został pusty
rozlany atrament i pióro na biurku
a obok pusta kartka leży
melodia z małych głośników
gubi nuty
tańczy pijana wokół moich myśli
mały pająk próbuje wydostać się na korytarz
lecz zapomniał chyba zapytać o drogę
bezmyślnie czeka przy drzwiach
patrzę na niego
w dłoni trzymam potłuczone lustro
jestem po tamtej stronie
w tysiącach różnych maleńkich odbić
rozlany atrament
pusta kartka
pijana melodia
do której pająk zapomniał kroków
tysiąc różnych odbić
w potłuczonym lustrze
ja również zapomniałam kroków
do pijanej melodii
w tysiącach różnych maleńkich odbić
bezmyślnie czekam przy drzwiach
i pytam pająka o drogę
Szpital psychiatryczny
czerwone cegły wzruszenia i strachu
na które nikt nie chce patrzeć
jestem w środku
obijam się o niebieskie ściany korytarza
gdy reszta śpi narkotyzowana
swoim nieszczęściem
nie znoszę tej dławiącej samotności
w kolejną noc padam na łóżko z bezsilności
niewyraźny obraz w noc bez gwiazd ukochanych
bez snów
(Kocborowo, 2007)
Pożegnanie
znieruchomiała muzyka
żegnamy się w ostatnim tańcu oddechów
żar twojego dotyku
zostawia ślady szczęśliwego wczoraj
umieramy oboje po dwakroć
za siebie nawzajem
rozstajemy się dzisiaj w pogodną noc
świat cicho nam błogosławi
też płacze
bo nie można z takiej miłości rezygnować
a po tylu obiecanych słowach
nagle obdartych z marzeń
przyszłości nie będzie
i ty się ze mną żegnasz
ale tak inaczej niż świat
(22.02.2010)
Cicho… już
cisza jest muzyką
uwalnia uczucie
takie puste
jak dobrze
ach
coraz głośniej
to brzmienie pulsuje
koła samochodu toczą się wolno po drodze
kamień rzucony spadł na ziemię
a tamten dźwięk wciąż jest
już wolniej
coraz wolniej
wracam
coraz szybciej
życie zmienia bieg
kamień się toczy
samochód spadł na ziemię
wszystko jest muzyką
jeśli się słucha
a cisza nadal jest ciszą
niezmienna
to brzmienie pulsuje
czujesz
Nie umiem czytać
każdego dnia przystaję w tym samym miejscu
gdzie mrowisko sypie się na drogę
a stęchłe liście leżą gdzieś pod kasztanowcem
blade słońce przedziera się przez konary drzew
czule pieści po karku
wśród tysiąca myśli burzliwie szukam czegoś istotnego
nie umiem nic znaleźć
prócz gorzkiego smaku niepewności
więc cofam się myślami do wspomnień
czarnym atramentem na niebie ktoś napisał
że można się nie śmiać
że można płakać
mówić w ciszy
na deszczu krzyczeć
lecz nie umiem czytać
i zamyka się świat w jednym oddechu
w małej przestrzeni w której nie ma światła
w ciemności tak gęstej że nie umiem się nie bać
Budzę się z hipnozy
ścieżka już się zaciera
którą brnęłam
monotonnie do przodu
ślad po bólu niknie
wraz z upływem złych chwil
jak kolekcjoner
segreguję każdą kartkę życia
teraz
wyjmuję z szuflady
zeszyt i długopis
zapisuję kolejny maleńki sukces dnia
dzięki tobie wiem
że iskrzy się gdzieś blisko
nowy lepszy dzień
którego dotąd nie miałam siły dostrzec
budzisz mnie z hipnozy
po raz kolejny
spojrzałam w twoje oczy
po raz pierwszy
ujrzałam w nich nadzieję
(dla pani Eli Dziemińskiej 08.10.06)
W malignie
piąta pora roku
o trzeciej godzinie dnia
obojętność pierwszym epizodem
manifestu październikowego
samotna wojna popaliła wszystkie mosty
zamknęła drzwi i okna wybiła
by po szkłach iść
ciągły bieg pod prąd na złość wszystkim
wyciska ze mnie płytkie oddechy
skradane łapczywie co dnia
ogień przygasł i ostudził obojętną wrażliwość
nawet gdy słońce przeziębione
pisze za dnia listy księżycowe
z prośbą o pogodną noc
a noc przecież nie inna od dnia
poza odcieniem nieba
nieskończone uskoki przeżyć
wyprawy ciąg dalszy
aż miło witać co znane
mur za zakrętem
i kamieni pełne kieszenie
a często też wiatr który deszczem pluje mi w twarz
(2005)
Błąd
ciche słowa za ścianą
w moim małym świecie
on słyszy że już się zbudziłam
wchodzi do pokoju i każe ściszyć muzykę
tak jakbym popsuła mu szyki
spokojnej niedzieli
zapach parzonej kawy
i pierwszy papieros
zdrada jednej kropli krwi na ubraniu
niedopatrzenie wczorajszego dnia
błędem nazywane
teraz stoję pod świerkiem
deszcz obmywa mi twarz
a on nadal myśli że jestem w pokoju
(pokój, 2005)
Śmiertelne lęki
łza wsiąkła w stary dywan
który teraz
służy do wycierania butów
czarne myśli
i niewyjaśnione lęki
budzą się
wraz z wstającym
nowym dniem
za drzwiami cicho
strach nasłuchuje
pod poduszką
kąsające czarne myśli
a pod łóżkiem
śmierć kogoś bliskiego
przy ostatnim
nadejściu nocy
wszystko straci swój zapach
i smak
ciało zgnije
duszę krew wypali
(2005)
piąta pora roku
Jestem piątą porą roku.
Zgorzkniała, kiedy księżyc kończy cykl.
Toksyczna, gdy się boję.
Żeby zrozumieć obserwuj pogodę.
Pokażę ci siebie, jeśli obiecasz, że nie odejdziesz.
Okaleczona ryba w najgorszym wydaniu,
złapana w sidła dzieciństwa.
Otwieram usta i zamykam —
nie mam nic do powiedzenia.
Wilgotne dłonie i jeszcze coś.
To piąta pora już —
czas umierać znów.
anielska pogoda
widziałam jego cień
siedział na parapecie i zdobił niebo
najpierw przykleił pomarańczowe słońce
później rozsiał srebrzyste dzwoneczki i cicho zapłakał
o brzasku wciąż siedział za oknem
próbował stworzyć świt
uśmiechnął się do mnie przez szybę
i poprosił bym zrobiła to za niego
wczorajsza wiosna więc odeszła
wiatr ustał a na niebie widniał odcień szarości
i nie wiadomo dlaczego
deszcz cały dzień dzisiaj pada
niby
spojrzenia niby prawdziwe
niby z cieniem uśmiechu
może ze łzą współczucia
słowa niby miłe
niby z uśmiechem na twarzy
może ze współczucia
spojrzenia niby zaspokoiły myśli
niby związały słowa
może nasyciły euforię
uczucia
niby są w nas
niby takie zwykłe
może takie proste
między wierszami
(2005)
Wbrew sobie – dla siebie
do żyletki
lekki postrach budzisz we mnie
łagodzisz złe wspomnienia
ukojeniem bólu karmisz duszę
ulżysz jednym pociągnięciem
we krwi zatopisz ból zawistny
i co dzień czekasz spokojnie na mój ruch
desperacko się uśmiechasz
śmiechem nienawiści zabijasz
wysysasz ostatnią kroplę krwi
i siły
zakładasz przecież przegraną w obie strony
uzależniasz
od ulgi
każdy malutki element nieszczęścia
łączysz
tworząc całość
siecią plączesz układankę radości
nie dajesz mi wyboru decydując za mnie
aby każdą nową nić zespolić z całością
wbrew zakazom pokochałam cię za to
Paradoks
żeby tak go nie było
ale jest
nie znam za bardzo
ale jednak znam
na uśmiech niewinny
daję się nabrać
niby taki lubię cię
na spojrzenie też
a potem nie patrzy
niech nie patrzy
dobrze że nikogo nie chcę
bo gdybym chciała
to byłby on
Przez całe życie
myślałam że to normalne
serwować piekło dotykiem
mogę udawać
jak ty
że do niczego nie doszło
ale czuję wstyd za nas dwoje
Nie istnieję
w pustce rodzą się
bezmyślne dni
jakby nie moje
i płaczem ukojona nadzieja
ta co umiera ostatnia
i sen daleki wymarzony
w tęsknocie ukryty
o samym poranku
co w nicości powstaje
i we mgle się rozpłynie
jak wszystko
Ja
smutno zwyciężam upadki
chwytam leniwie wyciągnięte dłonie
ślizgam się na piasku
i chwieję gdy nie ma wiatru
ja oksymoron
Uzależniona
motyl odleciał
zobaczył mnie taką inną
chwila ulgi
zegar zawrócił
zimą jest lato
już chyba odpływam
to takie proste
już nawet myszki za mną nie gonią
dzisiaj ustąpię
Daleka droga
nie do ciebie ten szept
że szaradą jest życie
po cienkiej nici
wspinam się w górę
by upaść boleśniej
myślałam że znowu wrócę do domu
tą samą drogą
najdalszą
jeszcze jeden raz
zmęczona niezmiennością
trwonię kolejny dzień
mówię wciąż do nagich ścian
zasłuchanych w grzechy
i nie patrzę w oczy prawdzie
czerwień wstydu topię w słowach
tak głupich jak ja
migracje
białe giganty na straży hitlerowskich łąk
opierają się wiatrom końskich hal
na horyzoncie umierające drzewa
stoją w ciszy wieczornej
na skraju załamania mojego
jak ta myśl
która przypomina o planach
co planem miały nie być
obejmuję się czule
i wstrzymuję oddech
w ustach słodkich
co jabłka całowały niczyje
(Wohra, 2015)
wdzięczna cisza
dźwięczy mi wdzięcznie dźwięk głuchy
w mieszkaniu wynajętym na rok
dźwięczy niewdzięczny cichszy od ciszy
skupieniu nie daje się skupić
w uszach dudni
od szyb się odbija
błądzi w kuchni nieładnej
nie mojej
hasa sekundę w szafce dość brzydkiej
między szklankami moimi koktajlowymi ładnymi
i dźwięczą mi teraz szklanki wdzięcznie
a dźwięk głośny radosny i dźwięczny
tłukę więc te szklanki jedna po drugiej
by z dźwięcznego w bezdźwięczne
znów się zmieniło
mieszkanie wynajęte na rok
Samotność to najgorsza pora dnia
wdarła się w uczucia
bezszelestnie
niech zabije w końcu
niech rozszarpie satynową skórę
niech zawrze szkarłatem
a potem zniknie
rozsiała mgłę
po wszystkich porach dnia
udaje że nie istnieje
a jest
zamieszkała w tarczy zegara
i nie daje o sobie zapomnieć
Z ręką w nocniku
Gdy była mała, miała urojonych przyjaciół.
Miała kota
i miała chomika,
którego przypadkiem zabiła.
Miała dom,
i mamę, i tatę.
I miała siostrę, taką,
którą kochali bardziej.
Gdy była mała, miała swój świat
taki by mogła nie myśleć
(kiedy tylko chciała).
O tym, że dłubali jej w mostku —
aż wydłubali, co mieli
(dziurę, taką na wylot).
I o tym, że wkładali jej ręce w majtki.
(no, a dzieciom podobno nie wolno!)
Groziło to zepsuciem
(najpewniej wszystkiego).
Ale kogo to obchodzi.
I to, że dziecko (przypadkiem) przeżyło.
I (trochę) źle się zepsuło.
Bo niczego się nie da naprawić.