Ocalenie
Bursztynowe serce
nosi serce z bursztynu
i bursztynowe łzy
daje uśmiech nad ranem
kocha raz kolejny
i nieba o to nie prosi
opiekunka wspomnień
jak równa z równą
ze śmiercią szampana pije
dla pani Basi Dowgwiłło
Tylko oni
dotyk drżących dłoni
spojrzenie zatrzymane na jeden oddech
krew na zewnątrz już
na obrzeżach jego ust
jej ust
Morze dźwięków
przyleciała z wiatrem melodia
ponad oceanem głów
ryby które śpiewają
wyciągają się ku górze
jakby prosiły o oddech
falą dźwięków
wypełniają pusty świat
brak mi
gdy opadło niebo na ziemię
przycupnęło żałośnie pod wierzbą
otuliłam się nocą jak szalem
zmarzłam pod twoją nieobecność
lecz nim dzień zacznie się wspinać
po plecionych warkoczach płaczącej
zawiśnie nad głową tęsknota
i nie pozwoli ciału się ogrzać
trwaj
nim wędrować przestaniemy
przetrzyj zaspane oczy
w gorącej czerni
wstydliwych miejsc
przekonasz się wkrótce
że jesteśmy dla siebie
rozstania
kończy się bajka
na naszych oczach
ostatnie wspólne chwile
bronią się przed rozstaniem
długie tygodnie
wdzierają się w płuca
i choć trzymasz mnie jeszcze w objęciach
już proszę
byś życzył mi siebie w snach
o niebanalnej miłości
błogosławiona noc
w zaciszu niebytu trwa
prawda zmieniła nam plany
nie istniejemy dla ludzi
razem w nieczułej obczyźnie
skradamy pożyczone chwile
śnię życie
dzień rozpoczyna
wesołe dzień dobry
budzące zaspane ściany
poranne rytuały
pozostawiają dobre wrażenie
że robię to co chcę
gdy śniadaniem wypełniam kocią miskę
wczorajszą jeszcze myślą
wypijam kawę bez pośpiechu
niechaj mi mija
słodki sen o życiu
Weź mnie jak chcesz
Zbudziłam się wraz ze słońcem,
gdy wróble już pieśnią dzieliły.
Jeszcze brzozy zapach
pod kołdrą się skrywał,
co oparciem nam była,
pod barwinkowym niebem.
Wiem, że powinnam okryć się wstydem,
czerwonym jak szminka
na ustach dziwki.
Gdy w ślad za twym dotykiem,
kwintesencję kobiecości pieściłam
i zastygłam w kalejdoskopie rozkoszy.
W tęsknocie najprostsze pragnienie, wiesz?
Więc nie dzielmy już serca na dwoje.
Nie planujmy już śnionych romansów.
Weź mnie do siebie, mój Morfeuszu!
Weź tak jak chcesz!
W objęcia swoje.
Dla *
witasz mnie
słyszysz
i widzisz
uśmiechasz się
pytasz
i czujesz
rozumiesz jak nikt
z uczuciem otulasz
z uwagą
gestem i słowem częstujesz
by uleczyć codzienność szarą
niechcianą
zatrutą
i złudną
by podnieść mnie z kolan
gdy trzeba
wspierasz mnie
jesteś
pomagasz
potłuczoną
posklejać na nowo
podano dalej
dzisiaj zupełnym przypadkiem
między godziną przed południem a w południe
rozdałam przechodniom dwa uśmiechy nieśmiałe
mimo że choruję na samotność
tęsknota też mi doskwiera
co z nosa i z oczu wycieka
i nie bardzo wiem co z nią zrobić
bo podobno nie musi boleć
może być nieprzyjemna
i podobno wpisana jest w rozstania
tak się tylko nazywa
ale uśmiechy jakieś naturalne wyszły
dotarły tam gdzie trzeba
a później jeszcze widziałam
że figlarnie dotknęły nieba
pandemia miłości
błogosławionej nocy chwila
nie zna jutra ani wczoraj
nie istnieje co ma być
lub co by było
jesteśmy tutaj
z tobą mój świcie
i zmierzchu
i środku dnia
i mroku nocy
z tobą wszędzie
Wspomnienia
Wyszłam z pałacu kultury pełna nadziei i ekscytacji. Było już ciemno, jak na połowę października przystało. Usiadłam na drewnianych ławkach i czekałam na nią. W między rozmyślaniu podszedł do mnie nieco starszy jegomość, zapytać, czy pogadamy. Powiedziałam, że nie, że mam już na dzisiaj kompankę do rozmowy, że mu dziękuję za propozycję i że życzę mu przyjemnego wieczoru. W kieszeni kurtki ściskałam mocno i pewnie gaz pieprzowy, strumieniowy, gotowa go w każdej chwili użyć. Po jakichś dziesięciu minutach podeszła do mnie, widziałam ją z daleka, pierwszy raz na żywo, w ciepłoczerwonej kurtce i czarnej czapce, przywitała się przytuleniem. Miała ciepły i radosny głos. Była niższa niż się spodziewałam ze zdjęć. Jej styl bycia powodował rozluźnienie mięśni szczęki i reszty też. Warszawa była piękna